Cichy sabotażysta

 


„Nie jestem wystarczająco dobry”
O głosie, który nie jest Twój – a jednak Cię definiuje

Nie trzeba specjalnych okazji, by się odezwał. Czasem wystarczy spojrzenie w lustro, czasem nieodczytana wiadomość, niezaproszenie na spotkanie, cicha sobota wieczorem.
Głos. Cichy, wyćwiczony. Wewnętrzny. Krytyk.

Nie krzyczy – nie musi. Jego specjalnością są szeptane wątpliwości, drobne podszepty: „To nie był dobry pomysł”, „Wszyscy widzą, że się nie nadajesz”, „Znowu coś spieprzyłeś”. Nie atakuje wprost – po prostu jest. Jak tło dźwiękowe dorosłości, której nikt nie nauczył nas filtrować.

Ten głos nie pojawia się przypadkiem. Wyrasta z historii, które usłyszeliśmy o sobie zanim zdążyliśmy je zakwestionować. Z cudzych oczekiwań, z porównań, z dzieciństwa, gdzie dobre oceny były równe byciu „w porządku”, a błędy – czymś wstydliwym. Może też z pracy, w której gratulacje przychodzą rzadziej niż korekty. Z relacji, które przetrwały tylko wtedy, gdy byliśmy cisi, wygodni, „nie za dużo”.

W dorosłości ten krytyk się nie starzeje. Często przeciwnie – z wiekiem zyskuje nowe narzędzia. Porównania w social mediach. Głosy rodziców, którzy pytają, kiedy wnuki. Milczenie szefów, którzy nie mówią nic, ale przecież „oczekują”. Głosy wewnętrzne, które nie mają formy, ale mają moc: sprawiają, że człowiek może osiągnąć wiele – i nie czuć dumy. Może być kochany – i wciąż mieć poczucie, że jest „za mało”.

Bo wewnętrzny krytyk nie zna proporcji. On zna tylko brak. Jest głodny – zawsze. I karmi się naszym wątpieniem w siebie.

Czasem słyszę, jak ludzie mówią: „Po trzydziestce to już człowiek powinien mieć ze sobą spokój”. Albo: „W tym wieku to już trzeba znać swoją wartość”. I myślę, że to właśnie wtedy – między 30. a 45. rokiem życia – wiele osób najbardziej potrzebuje spotkać się z prawdą, że nie muszą być cały czas dla wszystkich odpowiedzią. Że mogą uznać: jestem zmęczony. Nie ogarniam. Potrzebuję pomocy. Mam prawo nie wiedzieć.

To moment, w którym dorosłość przestaje być spektaklem, a zaczyna być doświadczeniem. Gdzie nie chodzi o „spełnianie roli”, ale o bycie w zgodzie ze sobą – choćby tylko na chwilę, na kilka oddechów, zanim znowu trzeba będzie coś załatwić.

Wewnętrzny krytyk nie zniknie. Ale można przestać wierzyć w każde jego słowo. Można spojrzeć na siebie z czułością, której wcześniej zabrakło. Można mówić do siebie tak, jak mówi się do przyjaciela – z życzliwością, nawet jeśli nie wszystko jest jasne.

Nie jesteś zbyt późno. Nie jesteś zbyt mało.
Jesteś w trakcie.

I to wystarczy.

Komentarze